Skoro są święta (ok, już nie, ale były), to grzechem by było czegoś nie napisać na ten temat.
Tak się szczęśliwie składa, że swoim czasie Oskar Kolberg złaził spory
kawałek Polski i zapisywał jak wyglądały lokalne zwyczaje, także
wielkanocne. Niektóre przetrwały do dziś w bardzo podobnej formie, inne
znacznie się przekształciły, jeszcze inne przepadły całkowicie.
Przypomnijmy sobie na przykład taki oto wielkopolski zwyczaj
wielkopiątkowy. Bądźmy tradycjonalistami, przywróćmy go!
Jeśli ktoś myśli, że dyngus polega na tym, żeby oblać wodą z wiadra
jakąś babcię gramolącą się z autobusu, to się myli. Pierwotnie był to o
wiele bardziej skomplikowany zwyczaj, a jednak miał swoje zalety, na
przykład można było się napić z tej okazji wódki. Jak podaje Kolberg,
około 1860 r., Wielkopolska.
Zostawiając
już Kolberga, ale nie temat świąt, proponuję odrobinę folkloru
miejskiego z Warszawy lat 30. XX wieku. Zwyczajem, do którego nawiązuje
ta humoreska z gazety "Dzień Dobry" (1931 r.) i zdjęcie (1933 r.), jest
strzelanie na wiwat z okazji Zmartwychwstania Pańskiego. Pierwsze
wzmianki o nim pochodzą jeszcze z XVIII w. W okresie międzywojennym do
konstruowania petard używano chloranu potasu nazywanego potocznie
"kaliflorkiem", albo "kaniflorkiem". Kupowano go w aptekach, gdyż w
normalnych okolicznościach służył jako środek przeciwbólowy. Po
wymieszaniu choćby z siarką albo magnezem dawał efekty piorunujące!
Wystarczyło podłożyć taki ładunek na tory (tak jak robią to chłopcy z
Solca na zdjęciu) i poczekać aż przejedzie po nim tramwaj.
Źródło zdjęć: NAC, polona.pl
Źródło zdjęć: NAC, polona.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz