wtorek, 30 czerwca 2015

Wesoło w tych Legionach było.

Legiony Polskie w czasie I wojny światowej odwaliły naprawdę kawał dobrej roboty, w wielu ich bitwach śmierć poniosły tysiące dzielnych żołnierzy. Nie da się ukryć, że zasługują na szacunek, jak mało kto. Dlatego tym bardziej warto pokazać, że ich życie nie składało się tylko z przelewania krwi i ciągłego dumania o losach zniewolonej Ojczyzny. Przedstawiam tutaj subiektywny wybór fragmentów dziennika legionisty I Brygady Jana Kruka-Śmigli oraz takiż wybór zdjęć legionistów ukazujący ich chwilach może nieco mniej bojowych i podniosłych. Warto zobaczyć w tych naszych dzielnych przodkach ludzi podobnych do nas samych.

2.IV.1916.

Wolne od robót z powodu niedzieli. Rano fotografował nas kol. Kurcyk. Zrobił 4 zdjęcia: 3 sekcji, 1 zaś całego plutonu. Po południu grałem w piłkę nożną.

9.IV.1916.

Niedziela, a więc wolne od robót. Wiara porozchodziła się do kolegów, ja zaś przypatrywałem się meczowi piłki nożnej między V-tym a II-gim baonem, który był bez rozstrzygnięcia.

  11.IV. 1916.

Rano pochmurno później się wypogodziło. Cały dzień spałem a później przyglądałem się meczowi.

12 - 22.IV. 1916.

Cały ten czas przeszedł na podobnych zajęciach jak poprzedni. W tym czasie odbył się mecz footballowy między pierwszym a szóstym baonami z wynikiem 4:1. Na korzyść VI baonu. Był to przypadek, gdyż bramki te były zrobione w ostatnich 8-miu min.

23.IV. b.r. [święta wielkanonce!]

Od rana zaczęliśmy pić i bawić się i na tym przeszedł cały dzień. Bawiono się swobodnie i wesoło.


 24.IV.1916.

Tak samo pobudkę zaczęliśmy od picia i zabawy. Po południu był mecz między I a V baonami z wygraną 3:2 na korzyść I baonu.Wieczorem zaprosiliśmy oficerów i cały sztab 2 komp. do siebie na zabawę, która z humorem, jaki tylko legioniści mają, trwała do późnej nocy. Trunków było dosyć, tak samo rozmaitego rodzaju wędlin, marmolad, ciast i ciasteczek. Porucznik odszedł od nas, wesoło żegnany, bardzo zadowolony ze swych podwładnych.

17.V.1916.

Pluton poszedł pod komendą 2 kaprali na robotę do pułku, a ja pozostawszy spałem, pisałem listy, między innymi wesoły do Tolki.


18. V. 1916.

Wyspałem się i wykąpałem. Bajkowa woda, gdyż miękka i głęboka. Czas mieliśmy wolny. Po południu grałem w piłkę nożną. Wieczorem zaś zażywałem przechadzki po "swojskim" deptaku, rozprawiając z kolegami o nauce, czasach szkolnych, literaturze i miłości. Co do tej ostatniej, to każdy miał inne zapatrywania, bądź to z własnego doświadczenia, bądź też z doświadczeń innych, jemu opowiedzianych.

19.V.1916.

Dzień ładny. Wiara upiła się rumem i bawiła się.

21.V.1916.

Dzień zimny, całe przedpołudnie przespałem, przyszedłszy zaś z placówki do swej willi zajmowałem się sprawami służbowymi, w tym zaś i wypłatą żołdu. Wieczorem grałem w kręgle. Głowa mnie coś boli, pewnie pozostałość rumu.


22.V.1916.

Dzień ładny. Pogoda śliczna. Cały dzień spędziłem bardzo przyjemnie. Grałem w kręgle i piłkę nożną.

26.V.1916.

Śliczne dnie i noce trwają w dalszym ciągu. Dzień wolny od zajęć przepędziliśmy na zabawie. Już od samego rana grałe w kręgle. Po połud[niu] naprawiałem z ochotnikami z mego plutonu boisko piłki nożnej. Później grałem.



27.V.1916.

Rano w czas pobudka, przegląd  broni i ćwiczenia w celowaniu. Po ćwiczeniach czas wolny, gra w kręgle. Po południu znów ćwiczenia te same i gra w kręgle, aż do wieczora. Teraz zebrało się kółko chórzystów i śpiewaliśmy przy dźwiękach mandoliny i gitary, aż do późnej nocy.

5.VI.1916.

[...] Po południu część poszła do kina, a ja zrobiłem sobie spis ekwipunku i uzbrojenia Wieczorem o 10-tej poszedłem spać.


 6.VI.1916.

Rano spałem aż do godz. 10-tej. W nocy znów padał deszcz lecz niedługo, dzień zaś był aż do wieczora pochmurny. Cieszyliśmy się z tego, gdyż mieliśmy o wpół 6-tej mieć mecz z 4-tym pułkiem. Cały tydzień o tym rozmawialiśmy. Po załatwieniu spraw służbowo-formalnych udałem się do naszej niby szatni, gdzie dostaliśmy całkiem nowy kostium i buty przerobione na footballowe. Dobrześmy w tym wyglądali, ale spodziewaliśmy się jednak przegranej. Czwartacy przyszli w koszulkach niebieskich, a w spodenkach białych, my zaś w kostiumach białych z czerwonymi opaskami. Zaczęła się gra, prowadzona z początku przez obie partie nerwowo. Było to jednak badanie słabych stron przeciwników. Czwartacy mieli atak, pomoc i bramkarza doskonałych, słabszą tylko obronę. My natomiast bramkarza i backów cudownych, słabszą zaś pomoc. Mimo wszystko byliśmy od początku górą w pierwszej połowie, przypuściliśmy 25 ataków na ich bramkrę, ale bez rezultatu, oni zaś tylko 6 ładnych mieli ataków. Zresztą piłka goniła więcej na połowie boiska. Pauza 0:0. Dla nas dobry wynik, gdyż czwartacy już spuchli. Po pauzie zaczęli nas jednak przez kwadrans napierać, ale gdy piłkę dostał nareszcie nasz atak, odtąd jej już nie puszczał na dłuższy czas. Za 12 min. koniec, a jeszcze żadnego wyniku nie ma. Nagle nasz atak dostał piłkę i w szalenie szybkim tempie przeprowadza ją pod bramkę przeciwnika i daje pierwszego gola. Zachęceni tym przypuszczamy atak za atakiem i w 7 min. później dajemy drugiego. Publiczność z I Brygady szaleje z radości, z trzeciej ze złości. Na meczu był obecny Dziadziu [Piłsudski - przyp. red.] i wszyscy pułkownicy I Brygady i pułkownik Roja. Dziadziu nie mniej dzisiaj był z nas zadowolony, jak po najlepszym atak na mochów. I pułk zrobił tym meczem straszny zawód publiczności, która sądziła, że przegramy. Było też wiele zakładów między innymi dra Ruperta, który już drugi raz na nas przegrał. Wieczorem omawialiśmy do późnej nocy epizody z tego meczu. Przyglądałem się również kliszy, na której byliśmy uwiecznieni. Usnąłem dopiero gdzieś o 12-tej w nocy.

25.VII.1916.

Leżałem aż do obiadu. Po tymże wykąpałem się morowo, grałem trochę w piłkę nożną, później przypatrywałem się graczom w karty, których złapał porucznik. Ja za nich byłem przedstawiony do raportu. Nie robiłem sobie z tego nic. [...]

Drużyna piłkarska legionistów w strojach sportowych, Karasin 1916
26.VII.1916.

Jedna sekcja robiła cały dzień przy ziemiankach. Ja zaś z resztą wygrzewałem sie na słońcu. W południe stawałem do raportu, lecz por. nic mi na to nie powiedział, ja nawet krytykowałem jego rozkaz, że można grać w karty tylko za stawką 1 halerz. A skąd tu w polu nabrać halerzy? Po południu znów się rozebrałem i po wygoleniu się, opalałem na słońcu. Wieczorem grałem na "bosaka" w piłkę nożną, później zaś przypatrywałem się błazeństwom Voise'go, który przedstawiał pana chorążego z 6-tego pułku. Otrzymał uznanie nawet od pułkownika, którego również przedstawił. Noc przespałem wyśmienicie, była bowiem zupełnie spokojna.

27.VII.1916.

Rano wstałem dosyć późno i ubrawszy się w sportowe spodenki tylko, wygrzewałem się na słońcu. Od czasu do czasu bawiłem się również w piłkę. Przyglądałem się również aeroplanowi, który Voise przygotował na dzisiejszy występ, który odbył się w obecności pułkownika po kolacji. Salwy śmiechu wywołał swoją mimiką. Ciekawym, kiedy się skończy jego humor, lub też publiczne występy. Jest za to znany w całym pułku. [...] Od kilku dni poprawiły się nam fasunki papierosów, z czego wiara serdecznie jest zadowolona.

Tekst opracowałem na podstawie: Jan Kruk-Śmigla, Za wierną służb ojczyźnie. Dziennik legionisty I Brygady, opr. J. Kirszak, Krosno 2004, zdjęcia ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.

sobota, 27 czerwca 2015

"Humor" z "zeszytów"

Zarówno humor jak i zeszyt wziąłem w cudzysłów nie przez przypadek. Nie jest to bowiem żaden zeszyt, lecz księga dochodów i rozchodów strzelców lwowskich w latach 1720-1754, no a humor dlatego, bo... Cóż, co tu dodać :) Pokazuję jako przykład zapiski marginalnej z I połowy XVIII wieku, obok widać też  ślady wytężonej pracy, jakieś liczenie pod kreską i inne efekty wytężonej pracy umysłu. Nic dziwnego, że pisarzowi się nudziło i postanowił jakoś sobie umilić czas spędzany nad rachunkami.

Tzw. Archiwum Bernardyńskie, Lwów, fond 52 opis 2 nr 1053
Strzelam do tarczy, lecz nie wiem czy trafię
Bo mi kurek nie stoi, i barzo mi kłapie
Ognia nie daje i prochu nie pali
Już się wykrzesał, i mało co stali 
 
P. S. We Lwowie nie byłem, była tam za to koleżanka Ela, która dokonała tego odkrycia, cyknęła zdjęcie i była tak miła, że pozwoliła mi wrzucić je na bloga. Dzięki wielkie :)

środa, 17 czerwca 2015

Niesłychana zbrodnia w Belwederze miejsce mająca w pamiętnym roku 1938

Rok 1938, Warszawa, Belweder. Duch Marszałka był wyraźnie wyczuwalny w budynku przekształconym już wówczas w muzeum mu poświęcone. Te mury pamiętały niejedno niezwykłe wydarzenie, niejedna wielka postać tu mieszkała. To stąd książę Konstanty umykał przed powstańcami w pewną listopadową noc 1830 r., to tu mieszkał zamordowany w zamachu prezydent Narutowicz. Mieszkał tu też oczywiście i sam Marszałek!

Jednak makabra, która miała miejsce 18 kwietnia 1938 roku przyćmiewa to wszystko w sposób absolutny. Do tej pory skrzętnie ukrywana, w końcu ujrzy światło dzienne. Opinia publiczna musi wiedzieć, nie można dłużej zatajać Prawdy!

Jak w każdej dobrej opowieści mamy tu zarówno bohatera, do śledztwa przystąpił Jan Sobkiewicz, przodownik służby śledczej, jak i czarny charakter. Głównym podejrzanym był Franciszek Dostatni, dozorca w Belwederze. Mamy też niewinną ofiarę... Oto wydobyte z czeluści archiwów akta tej bulwersującej sprawy.


Czyż to nie wstrząsające?!? Jako pierwszego w krzyżowy ogień pytań śledczy Sobkiewicz Jan wziął samego oskarżonego, dozorcę Dostatniego. Oto, co ów zeznał.


A więc czyżby to były tylko niecne pomówienia? Czy ktokolwiek mógł popełnić tak makabryczną zbrodnię na takim uroczym stworzonku? Chyba niemożliwe! Co mówią jednak inni świadkowie?


Z tego zeznania wiele nie wynika, niezbędne są kolejne rozpytywania. Przepytano jeszcze dwóch przechodniów, którzy byli świadkami gorszącej i przykrej sceny, jednak ich świadectwo niewiele wnosiło. Przełom nastąpił dopiero po wyjściu na światło dzienne pewnego drobnego, ale istotnego faktu, na który być może amator nie zwróciłby uwagi, ale nie śledczy Sobkiewicz, był to zbyt doświadczony glina, aby mogło mu tu umknąć.


Aha! Teraz już się nie wywiniesz, Dostatni! Umysł śledczego Sobkiewicza pracował niczym maszyna rachująca. Sztuka dedukcji opanowana do perfekcji, chłodna kalkulacja, pragnienie rozwiązania tajemniczej sprawy - to wszystko doprowadziło do jej rozwikłania i wskazania winnego.




I oto po raz kolejny zło zostało pokonane! Obywatele Warszawy mogą czuć się bezpieczniejsi i beztrosko przyłożyć głowy do poduszek oddając się objęciem Morfeusza, gdyż oto czuwa nad nimi stróż prawa i sprawiedliwości, przodownik służby śledczej, skromny lecz nieugięty, Sobkiewicz. Belweder zaś stoi dalej i jego mury, a raczej dach, pamięta tą straszną zbrodnię. Aż dojdzie do następnej...

P.S. Za pokazanie mi tych dokumentów chciałbym podziękować Szanownemu Koledze Romanowi, który wyszperał je w AAN (dokładniej w archiwum Muzeum Belwederskiego, sygn. 8). Sam bym tam pewnie nigdy nie trafił, więc zasługa Szanownego Kolegi jest wiekopomna, tylko dzięki niemu mogliśmy poznać tą mrożącą krew w żyłach historię. Swoją drogą - czy wiewiórka operację wyrywania ogona przeżyła, nie wiadomo - pewnie nie :(

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Losy dziecka w czasie Wielkiej Wojny

No cóż, pusto tu było dosyć długo. Z jednej strony to efekt nawału pracy, z drugiej urlopu. Nie wiem, czy w najbliższym czasie będę miał dużo wolnego czasu, ale postaram się jednak zapewnić trochę więcej contentu. Na dobry początek mój artykuł z okazji Dnia Dziecka. Niezbyt optymistyczny, bowiem omawiający losy dzieci w czasie I wojny światowej, ale mam nadzieję że interesujący.

http://mjp.najlepszemedia.pl/losy-dziecka-w-czasie-wielkiej-wojny