poniedziałek, 8 grudnia 2014

O wydzieraniu tajemnic starym listom

W czasach, kiedy pracowałem w Archiwum Głównym Akt Dawnych musiałem często mierzyć się z dwoma pytaniami: czy to archiwum to nie jest przypadkiem jakiś IPN (w końcu w mediach o innych „archiwach” właściwie się nie słyszy/nie czyta), oraz co tam się niby robi? O ile na pierwsze można było odpowiedzieć w miarę łatwo („NIE”), to drugie wymagało pewnego wysiłku. Ostatecznie sprowadzało się przecież wszystko do tego, że siedziałem tam pięć dni w tygodniu, osiem godzin dziennie na czterech literach czytając i popijając czasem herbatę. W międzyczasie trzeba było przenieść co prawda jakieś papiery z miejsca na miejsce czy wykonać inne prace fizyczne wymagające ukończonych pięcioletnich studiów humanistycznych, ale to jednak były zajęcia stosunkowo sporadyczne (choć bywały tygodnie, szczególnie w okresach remontów, kiedy nie robiło się niczego innego). Co więc robi się w archiwum?

Ostatnio publikowałem na blogu kilka skanów dokumentów. Były dosyć jasno i ładnie napisane, ponadto opatrzone podpisem autora i datą. Z takimi zwykle nie ma problemu - czyta się je, sprawdza w literaturze kontekst historyczny, po czym daje opis archiwalny z jego najważniejszą częścią, tzw. regestem. W regeście trzeba jak najkrócej ująć treść całego dokumentu. W ten sposób praca trwająca nawet kilka godzin sprowadza się w efekcie do jednego, najlepiej niezbyt długiego zdania. Co jednak, kiedy w badanym dokumencie nie ma żadnej daty, żadnego nazwiska na którym można się zaczepić, a całość jest jeszcze niemiłosiernie nabazgrana? Wtedy jest problem. Bo jeśli chce się ustalić, co to za dokument, to trzeba przysiąść do roboty bardzo solidnie. Ostatecznie może się przecież okazać, że to niezwykle ważny dla dziejów Polski list, który całkowicie zmieni spojrzenie historyków na jakąś sprawę. Zwykle tak się nie okazuje. 

Mam taki ładny przykład pomagający zrozumieć, jak wygląda praca nad niejasnym, pozbawionym konkretów dokumentem, który jednak po wzięciu na warsztat zdradza swoje tajemnice. Jest to dokument liczący cztery strony, ale nie jest to całość - to tylko obszerny fragment większego listu. 

Nie wiadomo, kto jest jego autorem. Nie zachował się podpis, zaś sama treść bardzo ogólnie przedstawia nam tę postać. Po pierwszym przeczytaniu można odnieść wrażenie, że nie może być sposobu na ustalenie, jakich dokładnie wydarzeń historycznych dotyczy: list jest nie tylko niepodpisany, ale też próżno szukać w nim daty rocznej. Nie wiadomo kto miał być jego odbiorcą, zaś w treści, chociaż pojawia się wiele postaci, to bardzo rzadko wymienione są z nazwiska. Autor określa je w zasadzie wyłącznie poprzez wymienienie nazwy urzędu, jaki piastowali. Gdy nie mamy daty rocznej to bardzo utrudnia ich zidentyfikowanie. 

AGAD, Archiwum Warszawskie Radziwiłłów, bez sygnatury

Co więc wiadomo? Charakterystyczny czerpany papier oraz dukt pisma wskazują, że list został napisany w XVI wieku, najpóźniej na początku XVII. Jest to już jakiś punkt zaczepienia. Zachowała się pierwsza część listu, w której na samym początku autor zwraca się do adresata: „Jaśnie wielmożny Panie, Panie mnie miłościwy, Służby me powolne w miłościwą łaskę Waszej Miłości zaleciwszy”. Nie można oczywiście wywnioskować z tego, do kogo list był kierowany, natomiast już z następnego akapitu dowiadujemy się, że dotyczy sprawy „Księcia Jego Mości Simeona”. To już coś nam pomoże! Znając trochę literaturę zajmującą się dziejami Rzeczpospolitej w XVI wieku można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że mowa tu o ostatnim męskim przedstawicielu starego, książęcego rodu Olelkowiczów. Protoplaści rodu Symeona byli książętami kijowskimi, następnie zaś stali się dziedzicami Słucka i jako jedni z nielicznych w Rzeczpospolitej zachowali tytuł książęcy jeszcze w XVI wieku. Póki co wszystko by się zgadzało, gdyż jeśli rzeczywiście chodzi tu o Symeona Olelkowicza, to list nie mógł powstać po 1592 roku - to data jego śmierci, a autor pisze o nim jako o osobie żyjącej.

Kolejną znaczącą postacią pojawiającą się w tekście jest wojewoda krakowski. Wymieniony jest tylko poprzez urząd, nie pada nigdzie jego nazwisko. Na razie wiele nam to nie daje, mamy za to możliwość dowiedzenia się czegoś o autorze listu i jego roli w całej opisywanej historii. Otóż jest to sługa owego wojewody krakowskiego wysłany do miejscowości Gródek. Jego zadaniem miało być uzyskanie od przebywającej tam wdowy po wojewodzie podolskim (znowu nie jest wymienione choćby imię) ostatecznej odpowiedzi, czy zdecydowała się oddać swoją córkę za żonę księciu Symeonowi. Według listu wstępne rozmowy w tej sprawie książę prowadził z nią w czasie pogrzebu jej męża (cóż za wyczucie czasu i sytuacji!), gdzie też wdowa poprosiła o możliwość odłożenia odpowiedzi na dzień świętego Marcina, a więc do 11 listopada. "Święty Marcin" w okresie staropolskim był zwyczajowym terminem, na który umawiano się w celu sfinalizowania różnych spraw takich jak np. spłacenie długu, płacono też wówczas różnego rodzaju czynsze roczne. My byśmy na miejscu wojewodziny powiedzieli pewnie "pan się odezwie po nowym roku".

Pojawia się tu kilka konkretów, jednak skoro nie pada tak naprawdę żadne nazwisko oraz nie mamy daty rocznej, to nadal nie wiemy, czego list tak naprawdę dotyczy. Zaledwie tylko domyślamy się, że być może chodzi w tej całej sprawie o Symeona Olelkowicza, jednak nie mamy przecież co do tego 100% pewności. Analizujmy więc dalej. 

Relacja zawarta w naszym liście podaje jak to owego 11 listopada anonimowy sługa wojewody krakowskiego stawił się w Gródku i - co bardzo nam dzisiaj pomocne - zanotował, że był to poniedziałek. To kluczowa informacja, która wyważa z impetem drzwi i odsłania nam wszystkie tajemnice tego dokumentu! Przed rokiem 1592 (kiedy to umarł książę słucki Symeon, co jest naszą prawdopodobną datą ante quem) 11 listopada wypadał w poniedziałek w latach 1583, 1585, 1588 i 1591 (co można sprawdzić w Chronologii polskiej Bronisława Włodarskiego). A ponieważ skądinąd wiadomo, że książę Symeon Olelkowicz ożenił się w roku 1586 z Zofią Mielecką, większość zagadek można uznać za rozwiązane.

Otóż wynika stąd, że wymienioną w liście tajemniczą wdową, wojewodziną podolską, jest Elżbieta Mielecka (urodzona w 1550, zmarła w 1591 r.), najstarsza córka Mikołaja „Czarnego” Radziwiłła i siostra Mikołaja Krzysztofa „Sierotki”. Jej zmarłym mężem był Mikołaj Mielecki, nie tylko wojewoda podolski, ale także hetman wielki koronny - potężny i bogaty pan, mający duże zasługi jako rycerz Rzeczpospolitej, a także polityk. Był nawet dwukrotnie proponowany jako kandydat do tronu polskiego! Z literatury przedmiotu dowiadujemy się, iż Mielecki umarł 11 maja 1585 roku, a jego pogrzeb odbył się dziewięć dni później w Mielcu. I wtedy właśnie książę Olelkowicz przeprowadzał pierwsze rozmowy z wojewodziną Elżbietą w sprawie ręki jednej z jej dwóch córek, Zofii. 

Zofia z Olelkowiczów Radziwiłłowa, ostatnia przedstawicielka rodu Olelkowiczów, święta prawosławna (ur. 1585 r., zm. 1612).

Wojewodą krakowskim w 1585 r. był Andrzej Tęczyński, i to jego poprosił o wystąpienie w swoim imieniu książę Symeon. Zwyczaj posyłania swata do kandydatki na żonę był w dawnej Rzeczpospolitej bardzo rozpowszechniony. Ponieważ musiał być to ktoś o odpowiednim w danej sytuacji prestiżu społecznym, więc w przypadku ślubu na tak wysokim szczeblu oznaczało to konieczność zwrócenia się do jednego najważniejszych senatorów w kraju. Jednak rodziło to też pewne komplikacje, wojewoda Tęczyński nie mógł narażać swojej godności w razie uzyskania odpowiedzi odmownej, na wszelki wypadek wysłał więc wcześniej posłańca, swojego sługę. Jak ujął to autor listu: „Rad chciał Jego Mość Pan Wojewoda Krakowski jechać wziąwszy pierwej upewnienie o dobrym responsie, o złym wiedziawszy nie chciał, mniemając to być z mniejszą Księcia Jego Mości lekkością, gdybym ja, sługa, to na sobie odniósł, niż on, powinny senator wielki”. Tęczyński oczekiwał na odpowiedź w odległości 10 mil od Gródka.

Ostatnim problemem jest ustalenie, do kogo był adresowany list. Jest to kwestia najbardziej wątpliwa, jednak prawdopodobnie był to Mikołaj Krzysztof „Sierotka” Radziwiłł. Zofia Mielecka była jego siostrzenicą, musiał się tą sprawą interesować nie tylko dlatego, że "Sierotka" miał w zwyczaju dbać o rodzinę. W wyniku takiego ślubu dochodziło do zmiany prawa własności olbrzymich majątków powiązanych z jego rodem, takie kwestie nie mogły ujść jego uwagi. Dodatkowo na jego osobę wskazuje fakt, że list pochodzi ze zbioru dokumentów będącego częścią rodzinnego archiwum Radziwiłłów (obecnie przechowywanego w AGAD). 
 
List daje okazję do zaobserwowania pewnych zwyczajów panujących w Rzeczpospolitej pod koniec XVI w. Zmarły Mikołaj Mielecki, o którym wiadomo skądinąd, że był bardzo przywiązany do rodziny, wyznaczył swojej żonie i osieroconym córkom opiekunów, zapewne zaufanych przyjaciół i bliższych lub dalszych krewnych. W swoim zwyczaju autor listu nie wymienia ich nazwisk, lecz podaje tylko nazwy urzędów, które sprawowali. Jest to o tyle zrozumiałe, że zarówno on, jak i adresat listu doskonale wiedzieli o kim mowa, zaś określenie kogoś poprzez piastowany urząd podkreślało duże znaczenie tej osoby. Pojawiają się tam między innymi wojewoda wołyński, którym w tym czasie był Janusz Ostrogski czy kasztelan biecki czyli Mikołaj Firlej z Dąbrowicy. 

Interesujący jest sam przebieg rozmów między sługą, a wdową. Na posłuchanie musiał czekać aż dwa dni i jak twierdził udało mu się je uzyskać tylko dzięki wstawiennictwu Mikołaja Firleja. W czasie rozmowy przedstawił, jakie korzyści odniosłaby zarówno Zofia, jak i jej matka, gdyby zgodziła się na małżeństwo. Zapewnił, że księciu Symeonowi nie zależy na majątku, jaki w wyniku ślubu wszedłby w jego posiadanie, a raczej kieruje się życzliwością wobec rodziny zmarłego wojewody. Na całą tę przemowę Elżbieta odpowiedziała: „odłożyłam tu tę sprawę do namowy z pany opiekuny, między którymi acz mnie me macierzyńskie prawo i łaska pana małżonka mego pierwszą czyni, ale mnie mój niewieści rozum upośledza i dlatego bez panów opiekunów na które to nieboszczyk równo ze mną ułożył, ja w tej sprawie nic. Bądź na to cierpliw, namówiwszy się z nimi odpowiem Ci”.

Janusz Ostrogski, portret z Muzeum Krajoznawczego w Ostrogu

W wypowiedzi charakterystyczne jest szczególnie odwołanie się do panującego dosyć powszechnie w ówczesnych czasach przekonania, że określenie „słabsza płeć” dotyczy nie tylko siły fizycznej, ale też i walorów umysłu. W przypadku Elżbiety Mieleckiej możemy mieć pewność, iż był to tylko wybieg mający dać jej jeszcze trochę czasu przed udzieleniem ostatecznej odpowiedzi w tak ważnej sprawie. Wojewodzina podolska znana była nie tylko z pobożności, ale też jak przystało na wieloletnią wyznawczynię arianizmu z dociekliwego studiowania skomplikowanych zagadnień teologicznych, lektury Pisma Świętego oraz prowadzenia dysput z jezuitami. Kilka lat więcej zajęło im nawrócenie na katolicyzm Elżbiety, niż jej męża. Bez wątpienia nie była to osoba mało inteligentna.

Posłaniec wojewody krakowskiego przybył do Gródka w poniedziałek (11 listopada), natomiast odpowiedź w postaci wręczonego mu oficjalnie listu otrzymał dopiero w sobotę (16 listopada). Czas ten spędzał między innymi na rozmowach z wdową i jej opiekunami, nie zawsze prowadzonych w sztywnej i oficjalnej atmosferze – autor listu wspomina, że wojewoda Ostrogski musiał wyjechać wczesnym świtem z Gródka „choć długo w noc zdrowie Wasz Mości piwszy”. Skoro goszczono go i pozwalano spędzać czas z tak znacznymi osobami, to nie mogła być to jakaś podrzędna persona, nie mniej nie zbliża nas to wiele do określenia tożsamości autora listu. To pozostanie tajemnicą już chyba na zawsze, o ile w cudowny sposób nie odnajdzie się drugi, zaginiony fragment listu, na którym widniałby jego podpis, albo przynajmniej jakieś dalsze informacje dotyczące tej osoby.

Ród Olelkowiczów wygasł ostatecznie na początku XVII wieku. Książę Symeon chociaż cieszył się małżeństwem z Zofią z Mieleckich sześć lat nie miał z nią żadnego dziecka. Cały ich majątek przeszedł finalnie na Radziwiłłów, poprzez małżeństwo innej Zofii, córki brata Symeona, Jerzego, z Januszem Radziwiłłem.

W ten oto sposób ten fragment dawnego listu uzupełnia barwnymi szczegółami dobrze znane historykom fakty z dziejów kilku potężnych rodów Rzeczpospolitej. Ja zaś miałem dużo zabawy i jeszcze więcej satysfakcji, kiedy udało mi się zdekonspirować szereg postaci w nim wymienionych, a nawet określić co do dnia, kiedy powstał. I to właśnie robiłem w Archiwum - świetnie się bawiłem ;)

P. S. Skany rzeczonego listu  dostępne są na wikicommons. Wystarczy sobie podmienić ostatnią cyfrę w adresie, żeby zobaczyć wszystkie jego strony (cztery). 

piątek, 5 grudnia 2014

Wikicommons jako źródło. Po prostu jako źródło.

Postanowiłem wrócić do pewnego zarzuconego kiedyś hobby, to jest dodawania skanów dokumentów na wiki commons. Może to mniej emocjonujące, niż wisielcy i seks chłopów nowożytnych, ale na pewno się komuś przyda.

To
ciekawy przykład jak wyglądały oficjalne listy królewskie na początku XVI wieku. Jak widać ten napisany jest po rusku, gdyż skierowany był do poddanego z Wielkiego Księstwa Litewskiego. Gdyby dotyczył spraw polskich zostałby zredagowany po łacinie, która była oficjalnie urzędowym językiem Korony aż do Sejmu Wielkiego. Co ciekawe, polski stał się językiem urzędowym wcześniej w Wielkim Księstwie Litewskim, niż w samej Polsce, gdyż już w 1696 roku.

Archiwum Warszawskie Radziwiłłów, dz. II, sygn. 3283

W 1567 r. trwała w najlepsze wojna Wielkiego Księstwa Litewskiego wspieranego przez Polskę (wszak to jeszcze przed unią) z Carstwem Rosyjskim, gdzie panował nie kto inny tylko sam Iwan Groźny. Magnat litewski Mikołaj Krzysztof Radziwiłł o wdzięcznej ksywce "Sierotka" nie posiadał jeszcze wówczas żadnego istotnego urzędu państwowego, jednak już musiał przejąć część obowiązków po swoim zmarłym dwa lata wcześniej ojcu, Mikołaju Krzysztofie Radziwille "Czarnym" (tak, w tej rodzinie tak mieli z tymi pseudonimami; i z notorycznie powtarzającymi się imionami). Skoro Zygmunt August wezwał pospolite ruszenie, więc trzeba było ruszyć. W tym liście "Sierotka" próbuje pobudzić do działań jednego z zależnych od siebie szlachciców, przypominając mu że tak jak służył jego ojcu, Radziwiłłowi "Czarnemu", tak też powinien służyć i jemu. A już na pewno powinien respektować postanowienia sejmów i króla.

Archiwum Warszawskie Radziwiłłów, dz. II, sygn. 3320

 Dosyć niepozorny i trudny do opisania, lecz ciekawy dokument. Jest to notatka nieznanego autora sporządzona w języku polskim, a dotycząca liczebności wojsk Cesarstwa Niemieckiego. Nie ma na niej żadnej daty, nie jest też wymieniona żadna konkretna osoba, dzięki której można by ustalić z większą pewnością jakich wydarzeń dotyczy. Jednakże pismo wskazuje na wiek XVI, co by nakazywało skojarzyć dokument z latami długiej wojny cesarza Rudolfa II z Imperium Osmańskim mającej miejsce w latach 1591 - 1606. O ile nie ma co do tego pewności, to w każdym razie można się dzięki temu dokumentowi zapoznać z tym, jak w szesnastowiecznej polszczyźnie określano wiele różnych krajów i regionów europejskich.

Mi się najbardziej podoba Bajer. Czyli Bawaria.

Archiwum Warszawskie Radziwiłłów, dz. II, sygn. 3537

Lata 90. XVI wieku to był burzliwy okres w stosunkach Rzeczpospolitej z Kozakami. Najpierw Krzysztof Kosiński, później Semen Nalewajko walczyli z polską szlachtą, nie bez sukcesów, ale ostatecznie zmuszeni byli skapitulować. Ten ostatni został osądzony i ścięty na szubienicznym wzgórzu koło Warszawy, o którym pisałem kilka tygodni temu (o, tutaj: http://www.panskaskorka.com/miejsca-w-warszawie-ktorych-ju…/). Stało się to 11 kwietnia 1597 roku, tymczasem dokument tutaj przeze mnie prezentowany pochodzi z 20 października 1598 roku. Mowa w nim o niebezpieczeństwie grożącym obywatelom szlachcie w powiecie wiłkomierskim ze strony Kozaków. Na ile to prawda, a na ile obawy na wyrost - nie wiem. Z Zaporoża do Wiłkomierza to naprawdę kawałek drogi (do Wiłkomierza to w ogóle z każdego miejsca w Rzplitej był spory kawałek drogi), a żadnego dużego buntu wtedy nie było. Nie mniej pokazuje ten list po pierwsze jak wyglądało przekazywanie informacji w XVI wiecznej Rzeczpospolitej, po drugie że Kozaków się obawiano nawet w tak odległych zakątkach kraju.

Archiwum Radziwiłłów, dz. II, sygn. 3564

To pierwsza porcja skanów, co jakiś czas będę wrzucał kolejne i starał się w kilku słowach je opisać. Zachęcam do klikania w linki, które umieszczam w tekście, gdyż odsyłają do stron wikicommons, na których dany dokument został umieszczony i szczegółowo opisany. Skany tam dostępne są też w o wiele lepszej jakości, niż tu na blogu.





wtorek, 2 grudnia 2014

O tym, czego nie piszę na blogu (a piszę gdzie indziej)

Gdyby ktoś przegapił, to polecam swoje dwa artykuły dotyczące historii Warszawy, które opublikowałem na blogu panskaskorka.com.

Pierwszy traktuje o miejscach w Warszawie, których już nie ma i których nie ma co żałować:

http://www.panskaskorka.com/miejsca-w-warszawie-ktorych-juz-nie-ma-i-dobrze/

Drugi podchwytuje nieco już wyeksploatowany temat, jednak z trochę mniej standardowej perspektywy, więc rekomenduję z czystym sumieniem:

http://www.panskaskorka.com/warszawa-bez-sloikow/

Jednocześnie zachęcam do polubienia fanpage'a Panoptikum na facebooku (https://www.facebook.com/otopanoptikum). Tam pojawia się trochę więcej materiałów, zwykle zapożyczonych od innych więc nie nadających się na własną notkę na blogu. Kluczem doboru jak zawsze jest chęć podzielenia się czymś ciekawym i/lub niezwykłym dotyczącym przeszłości :)