czwartek, 18 września 2014

Żywot i sprawy konia polskiego

Żeby odetchnąć trochę od tematyki seksualności chłopów nowożytnych proponuję coś z zupełnie innej beczki: dokumenty osobiste koni z okresu międzywojennego. Tak się składa, że w Archiwum Głównym Akt Dawnych jest ich całkiem sporo. Konie musiały przejmować się wieloma sprawami urzędowymi - posiadanie dowodu tożsamości, paszportu oraz liczenie się z możliwością wzięcia w... eeee, kamasze. To wszystko dręczyło biedne głowy przedwojennych Kasztanków. 





Temu obywatelowi koniowi udało się uniknąć wojska. Uff.

Za wynalezienie i sfotografowanie końskich dowodów dziękuję pozostającej na archiwalnym posterunku Koleżance Edycie :)

poniedziałek, 15 września 2014

Chłopi kijem żony przy miłości łupią

Ostatnio próbowaliśmy podglądać parę małżeńską w akcji, ale z marnym skutkiem.Jak wyglądało takie zwykłe, conocne pożycie możemy się nadal tylko domyślać. Tropem niech będzie to, że tzw. pozycja misjonarska jest od całych wieków najpopularniejsza w europejskim kręgu kulturowym, poza tym najczęściej wspomina się o niej w zeznaniach świadków w sprawach o cudzołóstwo. A chyba nie należy sądzić, że w warunkach domowych jakie opisywałem ostatno łatwiej było o jakieś inne wyczyny. Niejakie potwierdzenie dla oczywistości i popularności pozycji misjonarskiej daje Wacław Potocki w swej fraszce, parodii formy epitafium, pod tytułem “Cudzołożnikowi” (http://polona.pl/item/11721950/73/):

Tu leży Cudzołożnik, wszetecznik, zuchwalec,
Sromocił cudze, czas by w swoje łoże zalec,
Czas by ścierw rozbujany za palone żądze,
Wystudzić, czas affectów założyć wrzeciądze,
Nie miałeś sobie grzechu plugawego za nic,
Nie znałeś bydlęcego apetytu granic,
Lecz w tym ci jednak krzywdę czynią u pogrzebu,
Jeśli cię obrócili oczyma ku niebu,
W ziemięś patrzył, gdyś grzeszył, teraz kiedy zgniłem,
Nie słuszna w niebo patrzyć, ziemię tłoczyć tyłem

Może warto tu dodać, że propozycja aby cudzołożnika grzebać twarzą do ziemi ma, jak mi się wydaje, pewne ukryte znaczenie. Ukaranych śmiercią przestępców grzebano wszak w różnych nietypowych pozycjach, nie raz właśnie na brzuchu, co miało być kolejnym pohańbieniem skazańca, oprócz tego, że było też zabiegiem magicznym: zapobiegało powrotowi takiego truposza do świata żywych jako wampir czy upiór. Nie zawsze jednak skutecznym, czasem trzeba było zastosować dodatkowe środki: „Trafiło się Anno 1674, że człowiek ieden umarł w Trzeszawey, który z krewnych swoich osobom wielkie czynił złości onych dusząc, biiąc y krew z nich wysysaiąc; mówią, że to strzyga: ktorego doł otworzywszy naleźli go iako wor świeżusienkiey krwie pełnego, kazałem go (mówi X Pleban) wdole na gębę położyć, ale teyże nocy przyszedł do swego syna, którego srodze zbił y wczora powiadano, że umarł. Panowie parochiani instant bardzo, żeby mu szyię uciąć rydlem, dubitant an sin receptum ab Ecclesia tak postępować crudeliter” (cytat za: http://tinyurl.com/ldtwxah).

Nie jest to co prawda strzyga, tylko diabeł, ale też spoko. Rycina z dzieła Ulricha Molitora De Lamiis et Pythonicis Mulieribus (źródło: http://brbl-dl.library.yale.edu/vufind/Record/3764733).

Choć to wątek bardzo interesujący, to wróćmy jednak do seksualności naszych przodków. Można chyba przyjąć, że Polacy kochali się w tamtych czasach przede wszystkim w pozycji klasycznej, misjonarskiej. Oczywiście nie odbierajmy im całkowicie fantazji w tej materii, choćby tylko podglądając domowe zwierzątka mogli się nauczyć różnych innych ciekawych rozwiązań, nie mniej przynajmniej w wyobrażeniach na temat typowego aktu seksualnego człowieka występowały one rzadziej.

Stosunki te nie były chyba specjalnie subtelne, oględnie mówiąc. Wracając do Wacława Potockiego i jego fraszek, podał on jako coś oczywistego i powszechnie wiadomego, że “chłopi kijem żony przy miłości łupią”. Może to i przesada, jeśli jednak tylko przypomnimy sobie, że w czasach o których tu piszę ludzie generalnie długo się nie zastanawiali, czy komuś przyłożyć, czy nie, to sytuacja staje się co najmniej prawdopodobna. Przytoczę tu kilka historii umieszczonych w swoim czasie na Panoptikum, które rzucają pewne światło na podejście do stosowania przemocy w interesującym nas tu okresie. W 1758 roku niejaki Mojsiej, chłop „bez żadnej racji kijem, czyli buławą tyrańską, zbił ranę w głowę z lewej strony pod uchem, zaś z tejże lewej strony raz siny krwią zaciekły crudelissime pozadawał, od którego tyrańskiego zbicia i zranienia przyrzeczony Diemian Adamowicz graviter decumbendo brevi tempore idque [czyli po krótkiej chorobie] na dniu trzydziestym oktobra z tym się pożegnał światem.” (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2013/11/o-tyranskiej-buawie.html). Zaś wspomniany kilka razy na Panoptikum Andrzej Snopski, ten od psów, przyznał się: “robiąc rzemiesło krawieckie w Poznaniu czeladnikiem będąc, powadziwszy się z Introligatorem przy kartach o pieniądze dałem mu talerzem za ucho tak, żem go zabił”. Kłótnia przy kartach, czy zgoła nawet brak jakiejkolwiek przyczyny i człowiek musiał się pożegnać ze światem. A nie mówimy tu przecież o jakichś zbójach chowających się po górach, tylko o zwyczajnym chłopku i o czeladniku krawieckim! 

Mało kto też widział problem w uderzeniu kobiety. Pod koniec XVII wieku w podwarszawskiej Pradze pan Głowacki, szlachcic “mieszczaninowi naszemu niejakiemu Jakubowi Toporskiemu konia z gołej roli zabrał, którego przez kilka dni trzymał, gdy zaś zaraz na polu małżonka pomienionego Toporskiego przyszła do pana Głowackiego prosząc go o konia, aby onej go oddał obiecując oborne, które wziął i robociznę od tego konia. Tam pan Głowacki porwawszy kija onę potłukł jako mu się podobało, aż ją odjęto.” (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2013/04/pitaval-praski-czyli-mrozace-krew-w.html). 

Najokrutniejszy był chyba jednak pan Mikucki, który bez większej racji zawziął się na “browarnika, na imię Michaiła, rodowitego Moskala”. Rzecz miała miejsce w 1772 roku, owy Mikucki uznał się za okradzionego przez Michaiła, złapał go więc i postanowił wymierzyć karę: “Bicie było tyrańskie, nie zwyczajne, bo gdy go prowadził związanego przy koniu musiał [ten browarnik] razem z koniem biec, raz po koniu nahajem, a dwa, trzy człowieka [uderzał], aby równo z koniem biegł. [...] niemiłosiernie w browarze uwiązawszy ćwiczył i wódką polewał, a polawszy palił wódkę na żywym człowieku [...]” (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2014/03/tak-dugiej-przerwy-w-krotkich-dziejach.html).

Pieter Bruegel Młodszy, Taniec weselny (1607 r.)

Jak widać, nawet w opinii ówczesnych była to już pewna przesada. Jednakże “zwyczajne” bicie było przecież dopuszczalne. Ojciec rodziny bił żonę, bił dzieci, bił parobków, bo po prostu to był środek kontroli nad nimi, co należało do jego podstawowych i powszechnie uznanych zadań. Pamiętajmy, że mówimy tu o ludziach, którzy nie nawykli do wielkich dysput, tylko do roboty, działania. Łatwiej im było tłumaczyć coś “ręcznie”, niż za pomocą słów. Mąż mógł więc całkowicie legalnie bić swoją żonę, nikogo to nie dziwiło, ważne było tylko, żeby te bicie nie przekraczało pewnych granic. Istniały na przykład prawa mówiące, jakiej maksymalnie grubości może być kij, którym można bić żonę. Niezależnie czy z narzędziem, czy bez, nie mogło to też być bicie “tyrańskie”, prowadzące do poważnych obrażeń albo śmierci. 

Jak to mogło wyglądać w praktyce? W 1657 roku młynarz ze wsi pod Nowym Sączem odpowiadał przed sądem za zabicie własnej żony. Tak się tłumaczył: “leżąc ze mną na łóżku nie chciała mi być powolną do małżeńskiej powinności. Ja się rozgniewał, uderzyłem ją w piersi pięścią i zaraz zemdlała; ja tego nie postrzegł, zarazem się układł, dawszy zamysłowi pokój, usnąłem po tym”. No i jak tu mieć do niego pretensje? Normalnie uderzył, wychowawczo, choć fakt, w złości. A zauważmy, że to nie byli ludzie z marginesu społecznego po których można by się spodziewać takich zachowań, tylko młynarz i młynarzowa, ścisła elita w każdej wsi.

Mimo wszystko źródła wspominają także i o pewnych oznakach czułości: pocałunkach, pieszczotach czy na przykład głaskaniu. Do seksu dążono też nie tylko z powodu “małżeńskiej powinności”, była to dla ówczesnych przyjemność tak jak i dla nas (choć nie można chyba zaryzykować stwierdzenia, że “tak samo”, o czym jednak będę pisał kiedy indziej). Owszem, ludzie okresu nowożytnego byli generalnie bardziej porywczy, niż my jesteśmy teraz, a używanie przemocy było takim samym środkiem komunikacji jak każdy inny, nie mniej nie mówimy tu o Marsjanach, tylko naszych własnych pradziadach i prababkach. Dostrzegając wszystkie różnice i czas, który nas od nich oddziela, nie zapominajmy o tym.

poniedziałek, 8 września 2014

Kiedy mąż z żoną spał, co z sobą gadali, albo czynili

Ostatnią notkę na blogu zakończyłem dramatycznym pytaniem: skąd można dowiedzieć się czegoś o życiu intymnym naszych przodków w okresie nowożytnym,  a więc od XVI do XVIII wieku?  Otóż sporo mniej lub bardziej szczerych wyznań tzw. “zwykłych” ludzi (mam tu na myśli głównie chłopów i mieszczan, którzy stanowili razem co najmniej jakieś 80% mieszkańców Rzeczpospolitej) można znaleźć choćby w księgach sądowych różnego typu. Przytaczałem kiedyś na Panoptikum sprawę Andrzeja Snopskiego, który ponoć miał olbrzymią skłonność do zwierząt (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2013/10/uczynek-naturalny-czyli-o-nietypowej.html). No ale trudno powiedzieć, że to była normalna sytuacja. Równie zresztą nietypowe były wyimaginowane stosunki niejakiej Jadwigi z Porażyna z diabłem Jaśkiem (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2013/12/o-zimnym-jasiu.html). Zupełnie do wiary jest natomiast wielka awantura w Boćkach w 1747 roku, kiedy to “Gmitior Froncuk miał zrobić brzucha siostrze żony swojej” (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2014/01/zrobic-brzucha-siostrze-zony-swojej.html), ale tam jednak też nie ma wcale tak wielu szczegółów. To zresztą pokazuje przy okazji, że księgi sądowe siłą rzeczy dotyczą sytuacji nadzwyczajnych, co może nam dać nieco skrzywiony obraz seksualności naszych przodków. Będziemy jednak czujni i nie damy się wyprowadzić na manowce.

Luigi Rossi (1853–1923), Wnętrze kurnej chaty

Ta ostatnia historia z Bociek opowiada o zdradzie małżeńskiej - sytuacji może nie zupełnie wyjątkowej, ale jednak też nie zwyczajnej. Najczęściej seks w owych czasach uprawiały jednak osoby połączone świętym węzłem małżeńskim, do seksu przed- czy pozamałżeńskiego oczywiście też dochodziło, jednak za normalną sytuację uważano stosunki między mężem i żoną. A ponieważ zdecydowana większość mieszkańców Rzeczpospolitej to byli chłopi, więc o takich małżeństwach też głównie będę pisał.

Pierwsze co musimy wiedzieć, to że pojęcie intymności w warunkach, kiedy całe rodziny żyły i spały w jednym pomieszczeniu raczej nie funkcjonowało. Chłopska chałupa miała przecież zwykle jedną, góra dwie izby, wszyscy siedzieli sobie na głowach i nic w tym dziwnego nie było. Pewnie i można było się gdzieś schować, w jakiejś obórce czy pójść na siano, ale kto to widział, żeby porządny gospodarz i poważna gospodyni obściskiwali się po kątach, jak jakieś małolaty albo co gorsza cudzołożnicy? Podejrzana sprawa. Od tego zresztą jest łoże małżeńskie, żeby w nim się odbywała prokreacja.

David Teniers Młodszy (1610 - 1690), Wieśniak jedzący ostrygi

Wyobraźmy sobie więc, że zaglądamy do takiej chałupy w XVII czy XVIII wiecznej Polsce. No i co widzimy? Niewiele. Jest noc, bo sprawy małżeńskie należy czynić w nocy. Zresztą w dzień to jest czas na robotę. A noc w tamtych czasach, czy to na wsi, czy w mieście, to nie taka noc, jaką znamy dzisiaj. Oświetlenie domowe, nawet jeżeli już było, to w każdym razie nie zostawiano go na pewno na porę snu, zarówno ze względu na bezpieczeństwo jak i dlatego, że nie miało to żadnego sensu. Może w zimę coś tam w kominku albo w palenisku (kurna chata to nie była wcale taka rzadkość) żarzyło się, ale jednak przez większą część roku nocą w wiejskiej chacie panowała ciemność. Przez okna nie mogło wpadać za dużo światła, bo przecież nawet w największych miastach nie było latarni ulicznych. Pierwsze latarnie gazowe czy naftowe pojawiły się zarówno w polskich jak i europejskich miastach dopiero w XIX wieku, i to bliżej jego połowy, niż początku. Na wsiach zaś jeszcze nawet po ostatniej wojnie światowej nie był to taki zwyczajny widok.

Poza tym ewentualne światło z ulicy musiałoby dostawać się przez okna. Tymczasem otwory okienne w przeciętnej wiejskiej chacie okresu nowożytnego nie mogły być duże, bo za szybko uciekałoby przez nie ciepło, co miało spore znaczenie w zimę. Poza tym patrząc na obrazy malarzy z Europy Zachodniej, gdzie poziom życia chłopstwa był generalnie wyższy niż w Rzeczpospolitej, widoczne tu i ówdzie otwory okienne ich domostw zamykane są drewnianą okiennicą. Tak więc być może o ile nie było dużych upałów, to na noc takie otwory okienne zamykano i było już w ogóle jak w grobowcu? Jeśli już zresztą okno miało szybę, to nie były to wielkie, doskonale przezroczyste tafle które znamy dzisiaj, ale coś na kształt bezbarwnego witrażu: kawałki dosyć grubego szkła wstawione w siatkę ołowianych spojeń. Pewne - nomen omen - światło, rzuca na to zagadnienie fragment zeznania z 1780 roku człowieka, który był świadkiem zdrady małżeńskiej. Podpatrzył on Tomasza Scelinę i Dorotę "na wspołeczeństwie tak, jak mąż z żoną, gdyż miesiąc świecił i okiennice zawarte nie były".

Hendrik Martenszoon Sorgh (ok. 1610 - 1670), Chłopi grający w karty

Mimo wszystko w normalnej sytuacji dużo nie zobaczymy, współdomownicy pary małżeńskiej też niewiele widzieli. Mogli natomiast bez większego problemu coś usłyszeć. To charakterystyczne, że w poradniku dla spowiedników z 1753 roku jego autor, ksiądz Marcin Nowakowski nakazuje zadawać pannom pytanie: “Nie podsłuchiwałaś też kiedy mąż z żoną spał, co z sobą gadali, albo czynili?”. Nie pytał o podglądanie, no bo i co tam można było zobaczyć, skoro ciemno, a cała akcja odbywała się i tak pod pierzyną. To już nam zresztą daje pierwszy trop, jak wyglądało pożycie małżeńskie przeciętnego chłopa: po ciemku, po cichu, pod kołdrą. Nie brzmi zbyt ekscytująco, ale z drugiej strony chyba nie aż tak obco. Spora część Polaków żyje w blokach gdzie ściany mają grubość zeszytu 16 kartkowego, można łatwo usłyszeć nie tylko kogoś przebywającego w pokoju obok, ale czasem nawet i z piętra wyżej czy niżej. Albo i trzech pięter.

Tą refleksją na dzisiaj zakończę i zapraszam już za kilka dni na ciąg dalszy rozważań o wojeryzmie w służbie nauki ;)

P.S. Sporą część cytatów źródłowych podaję (i będę jeszcze nie raz podawał) za książką Tomasza Wiślicza pt. "Upodobanie. Małżeństwo i związki nieformalne na wsi polskiej XVII - XVIII wieku", Wrocław 2012, którą serdecznie polecam.

czwartek, 4 września 2014

Stoi panna w subce, dłubie palcem w...


http://polona.pl/item/600091/0/
Seksualność naszych przodków to tajemnicza sprawa. Po pierwsze, wiadomo, mało źródeł te tematy porusza wprost. I nie wynika to z jakiejś specjalnej bogobojności czy wstydliwości ludzi “w dawnych czasach”, po prostu była to kolejna codzienna sprawa, o której specjalnie nie pisano, bo mało kto uważał, że warto na to marnować atrament. Dzisiaj mamy większy odsetek ludzi piśmiennych, zaś seksualność człowieka przesunęła się w hierarchii wartości i zainteresowań na zdecydowanie wyższe miejsce, niż to drzewiej bywało, więc i więcej się o tym pisze i czyta. Nie znaczy to jednak oczywiście, że kiedyś w ogóle się nie interesowano tymi sprawami i wszyscy żyli "po Bożemu", jak chcieli tego księża w kazaniach.

Pisanie to jedno, co innego gadanie. Nawet na nieco już uładzonej, w porównaniu do średniowiecza czy okresu nowożytnego, XIX wiecznej polskiej wsi etnografowie odnotowali takie rzeczy, że co niektórym i dziś się pewnie zrobi wstyd podczas ich lektury. A trzeba dodać, że to mieszczańska moralność tych badaczy nie pozwoliła im zapisać pewnie niejednej przyśpiewki, która nie licowała z wizerunkiem propagowanym już przez Kochanowskiego: wsi spokojnej, wesołej, a przede wszystkim bogobojnej. Wystarczy jednak poczytać “Zagadki ludowe z nad Narwi i Buga na pograniczu Mazowsza z Podlasiem w latach 1865-1880” spisane przez Glogera (http://polona.pl/item/30159/2/), żeby zdać sobie sprawę, że coś w tym sielankowym obrazie cnotliwych chłopków się nie zgadza. Spójrzmy tylko na kilka przykładów:
Stoi panna w subce,
Dłubie palcem w dupce,
Wyjmuje kawalce,
Oblizuje palce
albo
Co to za zagadka,
Co między nogami carna łatka
albo
Co to za panienka,
Dziurecka maleńka
albo
Święty Piotr,
Przewiesił jajuska przez płot
albo
Święty Piotr,
Wsadził knot,
Az w dziurecce trzasło
albo
Jak stoi to drga,
Jak lezy to pcha,
Czerwony łeb ma
albo
Koło pępka trwoga, a u dziury wesele
albo
Pan panią ściska,
Aż jej z dupy pryska
albo
Co to za paskuda,
Co wisi koło uda
albo
Koło brzucha,
Wałkiem rucha,
A w dziurce wesele
I jeszcze kilka by się znalazło. Po odpowiedzi zapraszam do książeczki Glogera, są one zresztą zupełnie niewinne. Jednak same zagadki mają olbrzymi ładunek seksualny, podteksty czają się praktycznie wszędzie, wszystko się kojarzy, nie zostaje oszczędzony nawet święty Piotr. Oczywiście można by się spierać, czy trzymając się swojej koncepcji nie próbuję przypisać niektórym tym wierszykom więcej, niż było w zamyśle ich twórców, jednak wówczas pojawia się zaraz zagadka tak rubaszna i oczywista, że staje się jasne, iż nawet te mniej jednoznaczne (przynajmniej z naszej współczesnej perspektywy) obliczone były na co najmniej lekkie skojarzenie ze sferą seksualną.
Dla mieszkańców wsi polskiej w drugiej połowie XIX wieku mówienie o tym aspekcie życia nie było więc chyba większym problemem, więcej ceregieli robili z tym natomiast mieszczanie, przynajmniej ci zamożniejsi i lepiej wykształceni, których oczami często obserwujemy ówczesny świat, bo to oni właśnie pisali, i to ich dzieła jeszcze dziś dosyć powszechnie czytamy. Choćby w szkole. XIX wiek to pierwszy w dziejach okres, kiedy masowo zaczęto zapisywać i powielać pewne informacje wcześniej rzadko odnotowywane, a więc te dotyczące praktycznego wymiaru życia codziennego człowieka. Charakterystyczne jest jednak to, że nawet najbardziej uznani obserwatorzy życia właściwie nic nie pisali o seksie. Ani u Victora Hugo, ani Josepha Conrada czy Bolesława Prusa nie znajdziemy wiele ponad czułe pocałunki. A i to nieczęsto. Pośledniejsi pisarze nie byli wcale bardziej wylewni pod tym względem, zresztą kto o nich pamięta. Tak samo jak i o różnych naukowcach, którzy próbowali mierzyć się z zagadnieniem seksualności człowieka, co kończyło się najczęściej przestrzeganiem przed zgubnym skutkiem masturbacji (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2014/01/o-skutkach-i-wypadkach-samogwatu.html) albo rozważaniami tak nieporadnymi, że aż komicznymi (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2014/07/kobiety-sa-jakies-inne.html).
Nic dziwnego że taki wypreparowany, sterylny obraz rzeczywistości jaki nam zostawili owi cnotliwi mieszczankowie i intelektualiści (będący takimi przynajmniej w sferze deklaracji, a więc i na piśmie) łatwo przenosimy na wszystkie “dawne czasy”. Tymczasem warto pamiętać, że ten sam Kochanowski, który pisał o spokojnej wsi oraz wznosił się na wyżyny humanizmu w trenach nie stronił też od fraszek operujących humorem i metaforami niewiele odbiegającymi w gruncie rzeczy od tych ludowych, zanotowanych przez Glogera (wystarczy przypomnieć dobrze znany dwuwiersz: Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy/ Tym, pospolicie mówią, ogon jego twarszy).

XIX wiek to okres, kiedy po pierwsze wiadomości pisane o “zwykłych ludziach” były stosunkowo częste w porównaniu do poprzednich epok, po drugie w porównaniu z nimi doszło do bardzo dużych zmian w życiu "przeciętnego człowieka". Zmieniało się w zawrotnym tempie wszystko: warunki polityczne, obyczaje, stopień piśmienności i wiele innych spraw. Pomijając więc już nawet specyfikę przekazów literackich nie można w prosty sposób przenosić obserwacji z epoki stali i pary na okresy wcześniejsze, w tym Polskę przedrozbiorową. A jednak właśnie te zamierzchłe czasy mnie interesują, więc co tu zrobić? O tym już niebawem.

poniedziałek, 1 września 2014

Jak szybko stracić 200 tysięcy

http://polona.pl/item/20956022/4/

W maju 1939 roku w dzienniku "Dobry Wieczór!" można było znaleźć taką oto ciekawostkę z wielkiego świata. Przyznam, że nie przeszukiwałem wrześniowych numerów, żeby sprawdzić, czy pani Corrigan wywiązała się z tego zakładu...

Zresztą co się dziwić niezbyt liczącej się z pieniędzmi milionerce, skoro nawet największe autorytety pomyliły się, co do przyszłości?

http://polona.pl/item/15170122/5/

Może ten trans był jednak za słaby? "Prognozy dla Polski - pomyślne. Wzrasta ona w sile i powadze. Dzięki Polsce zostanie zachowana równowaga i spokój w centralnej Europie" przewidywał Said Foady w wydaniu "Dzień Dobry" z 1 stycznia 1939 roku.

Tymczasem już w '38 dochodziło do tajemniczych wydarzeń, które wskazywały, że coś się święci...

http://polona.pl/item/15169695/0/

Jak zresztą mogło do wojny nie dojść, skoro w Niemczech szaleństwo zaczęło ogarniać coraz więcej osób już na wiele lat przed jej faktycznym wybuchem?

http://polona.pl/item/15165949/1/

Prawda jest jednak taka, że łatwo być mądrym po fakcie. Aż do czasu tragedii ludzie wolą odsuwać od siebie przerażającą myśl, że zło czai się tuż za rogiem. Może warto o tym pamiętać i dzisiaj? Nie popadajmy jednak w czarnowidztwo, żyjemy przecież w zupełnie innych czasach! Mam przynajmniej taką nadzieję.