poniedziałek, 28 lipca 2014

Praktyczna przydatność wisielca

Notatka z warszawskiej gazety codziennej "Dobry Wieczór", 20 lutego 1932 r.

http://polona.pl/item/16029178/0/

Dosyć makabryczne, trzeba przyznać. Ale też i nic takiego, co by się przesadnie wyróżniało pośród innych ówczesnych sensacji. Z drugiej strony "Dobry Wieczór" to była tania bulwarówka, prototyp współczesnych tabloidów, gazetka służąca głównie rozrywce, czytadło do tramwaju. Można by więc uznać, że jest to historia wyssana z palca mająca na celu zwiększenie sprzedaży gazety. Sprawa jest jednak o wiele poważniejsza, niż mogłoby się wydawać.

Wiara w magiczną moc zwłok samobójcy bądź wisielca (a trzeba dodać, że w dawnej Rzeczpospolitej powieszenie była to kara hańbiąca i spotykała przede wszystkim notorycznych złodziei), sięga co najmniej późnego średniowiecza, a więc XIV - XV wieku. Liczba specyfików jakie można było uzyskać z takiego truposza była ograniczona chyba tylko wyobraźnią. Do czarowania przydawały się nie tylko fragmenty ciała powieszonego, ale też części jego ubrania czy sznur na którym zawisł.

Choć oczywiście nie każdy samobójca musi być wisielcem, to jednak  status jego zwłok był zbliżony do ciała mężczyzny ukaranego za kradzieże (kobiet nie wieszano), niezależnie od sposobu śmierci. Niemalże oficjalnie do końca XVIII wieku samobójstwo było to ciężkie przestępstwo i grzech przeciw Bogu. Wiadomo, że samobójca nie miał żadnych szans na uzyskanie zbawienia, jednak to nie wszystko - swoim czynem mógł na lokalną społeczność ściągnąć gniew Boży. Z tego też między innymi powodu każdy, kto skutecznie porwał się na swoje życie był grzebany w mniej lub bardziej skomplikowanym rytuale nazywanym oślim pochówkiem nie w poświęconej ziemi cmentarza, tylko tam gdzie wszyscy skazańcy oraz padlina zbierana z ulic przez pomocników kata - pod szubienicą. Czasem były to inne równie romantyczne miejsca: rozstaje dróg czy rzeki lub jeziora (a wobec braku tych - rowy przycmentarne wypełnione wodą). Jeszcze długo w XX wieku samobójców chowano co prawda bez upokarzającego rytuału, ale nierzadko nadal tuż za murem cmentarza - po zewnętrznej stronie rzecz jasna...

Przykłady wykorzystania palców wisielczych już w XV wieku znajdują się w aktach sądów kościelnych, jako właściwych do rozstrzygania spraw o czary. Było to o tyle dobre, że sąd biskupi mógł nakazać co najwyżej mniej lub bardziej ciężką pokutę, a często sprawy takie oddalał jako ludowe zabobony na które szkoda czasu. Gdy za polowanie na czarownice i czarowników wzięły się w okresie nowożytnym sądy miejskie, szczególnie mniejszych miast gdzie elity władzy nie należały do przesadnie rozbuchanych intelektualnie, przestało być tak miło. Po pierwsze pojawił się tu kat, który mógł swoimi niezbyt subtelnymi metodami zmusić oskarżonych do przyznania się do winy. Po drugie jak już sąd udowodnił, co było do udowodnienia, to ten sam kat rozpalał stosy, na których spłonęła niejedna kobiecina ze "złym spojrzeniem" (czyli zwykle jakimś przewlekłym zapaleniem spojówek, czy czymś w tym guście).

Do czego więc w XV wieku używano wisielczych palców? Klasycznie, do poprawienia sprzedaży piwa. W 1430 roku Jadwiga Zawarta z Poznania kładła je do naczyń, w których warzyła piwo. Informację tę podaje Karol Koranyi w swoim artykule z 1927 r. (do przeczytania tu: http://www.sbc.org.pl/dlibra/docmetadata?id=17089&from=publication).

Miniatura z "Legendy św. Jadwigi" z tzw. Kodeksu hornigowskiego, a więc z 1451 r. Można go sobie poprzeglądać tutaj: http://www.bibliotekacyfrowa.pl/dlibra/doccontent?id=15472&from=FBC

Sznur szubieniczny także znajdował zastosowanie w interesach. W księdze spraw, które toczyły się przed sądem wójtowskim w Poznaniu w 1559 roku można przeczytać takie zeznanie Anny Madejowej Sieczczyny: "czasu jednego przyszła do niej obroczna dziewka i prosiła jej, aby z nią szła do szubienice obiecując jej dać za to podwika i żeby tam u szubienice mogli dostać powroza od szubienicznika, który by już na ziemi leżał, bo powiedziała obroczna, iż miał pomóc ku wyszynkowaniu miodu i chodzili tam, ale go nie znaleźli" (cytat podaję za Józefem Łukaszewiczem, który przytoczył ten fragment księgi sądowej w swoim dziele z 1838 roku, dostępnym tutaj: http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php?p=42742). Bardzo chciałbym móc być złośliwym, i stwierdzić, że to po prostu poznaniacy mają jakieś szczególne zamiłowanie do wisielców, ale przykłady z innych rejonów Polski niestety psują ową pociągającą hipotezę.

Jacques Callot, Powieszeni, 1633 r. Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Jacques_Callot#mediaviewer/File:The_Hanging_by_Jacques_Callot.jpg

Warto pamiętać, że zwłoki dyndały na szubienicy tygodniami, często do momentu, aż nie "dojrzały" i same nie spadły. Potem były chowane przez kata w jej najbliższej okolicy. Kogoś, kto zginął w tak haniebny sposób, nie można było przecież pochować z porządnymi ludźmi na cmentarzu, który nota bene aż do XIX wieku zawsze znajdował się na terenie kościoła. Tak jak już wspomniałem oprócz wisielców pod szubienicami grzebano także samobójców oraz zakopywano padlinę. Naprawdę mało przyjemne miejsce, ale też spowite atmosferą niesamowitości, magiczne. Wiadomo, że ani samobójca, ani martwy grzesznik nie pójdzie do nieba, tylko prosto do piekła. Część wszak nie wybierała się nigdzie i jako wszelkiej maści złe duchy snuła się po ziemi. Gdzie jak gdzie, ale w okolicach szubienic musiało ich być pełno!

Inny przykład potwierdzający, że taki wisielec to może się przydać do czegoś pożytecznego pochodzi z 1737 roku. Tym razem sprawę sądzili rajcy krakowscy, a stanął przed nimi czeladnik krawiecki Sebastian Porębecki. Jeśli komuś się wydawało, że obrzynanie wisielczych palców albo ściąganie sznura szubienicznego z przegniłego trupa jest obrzydliwe, to może lepiej niech nie czyta dalej. Młody Porębecki wyszedł w nocy za miasto na Prądnik, tam właśnie stała krakowska szubienica "aby z obieszonego rzeczy naturalne dla szynkarza Bartłomieja Tabacznika ukraść, ażeby się temuż lepiej powodziło" (cytat za J. Karłowicz, dostępny jako jeden z artykułów w czasopiśmie "Wisła" z 1887 r. . tutaj: http://dlibra.umcs.lublin.pl/dlibra/docmetadata?id=5155&from=publication). Kto się jeszcze nie domyślił, to spieszę wyjaśnić: rzeczy naturalne = genitalia. NIEFAJNIE SEBASTIANIE, NIEFAJNIE!

Trwałość tych wierzeń potwierdza nie kto inny, tylko Oskar Kolberg. O tym jakie przedmioty najlepiej nadawały się do sztuki magicznej opowiedzieli mu chętnie mieszkańcy okolic Krakowa, czego nie omieszkał opublikować w swoim dziele "Lud" w 1874 r.

http://polona.pl/item/14887609/100/

Zwłoki generalnie, ale wisielców w szczególności, mają moc magiczną. Kolberg próbuje te wierzenia racjonalizować, jednak to oczywiście zły trop. Faktyczna skuteczność tych czarów nie miała dla ludu większego znaczenia, wystarczy że w nią wierzono.

W drugiej połowie XIX wieku szubienice nie były już tak łatwo dostępne, jak w okresie przedrozbiorowym. W I Rzeczpospolitej stały one zawsze niedaleko poza miastem, często przy rozstaju dróg, po to żeby każdy człowiek zbliżający się do danej miejscowości nie miał wątpliwości, że panuje tam praworządność i żadne przestępstwa nie będą tolerowane. Wśród mieszkańców okolic Krakowa z którymi miał do czynienia Kolberg było to już tylko niewyraźne wspomnienie.

Nikt, kto zginął na stryczku, czy to z własnej woli, czy wręcz przeciwnie, nie był tylko takim sobie zwykłym trupem, ale potężnym artefaktem, którego moc można było wykorzystać zarówno do szkodzenia, jak i do pomocy. Dlatego właśnie czortkowscy złodzieje wykopali nieszczęśnika ze zmarzniętej ziemi i przerobili na świeczki. Nie był to jednak ich osobisty, oryginalny pomysł, tylko znajomość wielowiekowej tradycji, która czyniła zwłoki haniebnie zmarłych narzędziem o olbrzymiej sile.

P.S. Ten tekst miałby doskonałą puentę w postaci cytatu źródłowego z okresu nowożytnego mówiącego o tym, że pewni złodzieje zrobili sobie świeczki z... palców wisielca. Gdy je palono, można było spokojnie okradać czyjś dom, bo istniała pewność, że gospodarze się dzięki temu zabiegowi nie pobudzą. Niestety, puenty nie ma, gdyż autor niniejszego bloga ma niebywałą sklerozę i nie pamięta, gdzie to czytał. Ponieważ spędziłem ostatnie kilka dni na przeszukiwaniu wszystkich książek, które przeczytałem w tym roku kalendarzowym oraz na wyrywaniu sobie włosów z głowy, a efekt jest tylko taki, że już straciłem choćby cień nadziei na znalezienie tego fragmentu w najbliższym czasie, więc notatkę puszczam w takiej oto postaci. Może kiedyś trafię znowu na ten fragment i dopiszę szczęśliwe zakończenie. A póki co mimo wszystko bardziej cenię swoje zdrowie psychiczne ;)

P.S. 2 Jest jeszcze motyw o którym tu nie wspomniałem, a o którym ktoś mądrzejszy ode mnie mi przypomniał. Chodzi tu o niesławną Manus Gloriae. Jest to jednak na tyle skomplikowane i ciekawe zagadnienie, że poświęcę mu chyba całą kolejną notkę.


piątek, 25 lipca 2014

Photoshop - trudne początki

http://polona.pl/item/15164537/1/
Prima aprilisowe żarciki jeszcze nigdy nie były takie śmieszne. Dziennik "Dzień Dobry" z 1 kwietnia 1931 r.

wtorek, 22 lipca 2014

Kobiety są jakieś inne

Wiadomo, mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus. Chłopcy lubią niebieski i samochodziki, dziewczynki różowy i garnki. Wszystko to jasne, oczywiste i proszę mi tu nie zawracać głowy jakimiś dżenderami! Tym bardziej, że udowodniono to naukowo już dawno temu. Pisał o tym choćby Julien - Joseph Virey (1776 - 1845), wielki znawca rodzaju ludzkiego, badacz na tyle odważny, by spróbować zrozumieć niezmierzoną otchłań tajemnic kobiecej natury. Zapoznajmy się z efektami jego wieloletnich przemyśleń zawartymi w dziele "Historya naturalna rodu ludzkiego" (wydane oryginalnie w 1801 roku w Paryżu).

Przede wszystkim uważny obserwator dostrzeże, nawet mimo pozornych niewielkich różnic między małym chłopcem a dziewczynką, że jednak są to istoty zupełnie różne.

http://polona.pl/item/18985168/285/

Czy ktoś jeszcze może mieć wątpliwość, do czego Los przeznacza kobiety i mężczyzn? Od najmłodszych lat jest już wszystko ustalone! 

Różnice w konstrukcji ciała i zainteresowania to jedno, ale wiadomo też, że niewiasty są przebiegłe i występne. Bo w końcu kto namówił Adama w Raju do popełnienia grzechu? Jasne jest też, skąd się wzięło pojęcie "słabsza płeć". Kobiety są po prostu słabsze, we wszystkim. Dlatego trzeba się nimi nieustannie zajmować. Wynika to stąd, że bez mężczyzn żadna przedstawicielka słabszej płci nie będzie w stanie się odnaleźć w życiu.

http://polona.pl/item/18985168/286/
http://polona.pl/item/18985168/286/

W pewnym momencie dojrzewania dziewczynki zaczynają się zachowywać naprawdę dziwacznie. Te obce istoty z innej planety tak niepodobne do normalnego, zwyczajnego człowieka targane są przez niesamowite sprzeczności buzujące w ich sercach, duszach i umysłach.

http://polona.pl/item/18985168/287/

Oczywiście wszystko da się naukowo wyjaśnić. Panienka po prostu dojrzewa, jej ciało zaczyna się w sposób dynamiczny zmieniać, nie może to pozostać bez wpływu na stan umysłu.

http://polona.pl/item/18985168/288/

Zmiany zachodzące w ciele dziewczynki, może i opisane z trochę przesadnym zaangażowaniem i fascynacją, ale przecież na pewno wynikającymi tylko z naukowej ciekawości, kształtują zupełnie nowe stworzenie. Niepodobne już nie tylko do ludzi - mężczyzn, ale też i do dzieci. Powstaje podstępne monstrum, które trudno opanować. Tak niezwykła przemiana nie odbywa się bez skutków ubocznych.

http://polona.pl/item/18985168/289/

Przepoczwarzenie się z uroczego dziecka (choć pamiętajmy, jak bardzo to złudne i pozorne, Zło tkwi w dziewczynce od kołyski!) w perfidną i diaboliczną kobietę jest procesem skomplikowanym. Gdyby nie poświęcenie Vireya prawda zapewne nigdy nie ujrzałaby światła dziennego i żylibyśmy obok NICH w niewiedzy, nieświadomi niebezpieczeństwa. A mimo to przecież się nimi opiekujemy, przynosimy upolowaną zdobycz do domu i pozwalamy IM cieszyć się tymi małymi radościami, możliwością odwdzięczenia się za całą tą dobroć, jaką im dajemy, poprzez gotowanie, rodzenie dzieci i czyszczenie muszli klozetowej.

Ten świat jest dobrze urządzony.

http://polona.pl/item/18985168/230/

czwartek, 17 lipca 2014

Zjem swój kapelusz

Tak jest, zjem swój kapelusz. Konsumpcji dokonam wówczas, kiedy ktoś przekona mnie, że tu nie ma żadnego nawiązania a podobieństwa są czysto przypadkowe.

Jan Matejko, Konstytucja 3 Maja (detal). Obraz powstał i został publicznie pokazany w 1891 roku, a funkcjonował też na pewno w reprodukcjach, wszak Matejko był wówczas już powszechnie znanym i uznanym malarzem, wielbionym przez Polaków.


Ilustracja przed stroną tytułową książki "Ilustrowany kucharz krakowski dla oszczędnych gospodyń: smaczne i tanie obiady dla domów obywatelskich, według kuchni krakowskiej, litewskiej, francuskiej i wiedeńskiej" autorstwa Marii Gruszeckiej. Twórca ilustracji nieznany, rok wydania: około 1897.
http://polona.pl/item/956988/4/
 P.S. Nie posiadam kapelusza.

wtorek, 15 lipca 2014

Poznać przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. Za niewielką opłatą.

Całkiem niedawno prezentowałem postać Franka Kluskiego, którego niezwykłe moce spirytystyczne doczekały się obszernego opracowania prawie-naukowego (http://oto-panoptikum.blogspot.com/2014/06/duchy-nazisci-i-kluski.html). Kluski był w gruncie rzeczy porządnym gościem i chyba naprawdę wierzył, że może kontaktować się z zaświatami. Jakkolwiek było, za swoje seanse nie brał nawet grosza. W okresie międzywojennym działała jednak też cała rzesza osób o innych umiejętnościach paranormalnych, osób potrafiących ponoć przewidzieć przyszłość albo odkryć to, co ukryte. I potrafili się z tego procederu utrzymać.

Zachowało się nieco afiszy zachęcających do skorzystania z niezwykłych mocy, jakie ponoć posiadali owi przeróżni wróżbici. Część z nich była całkowicie anonimowa, inni reklamowali się nazwiskiem bądź pseudonimem "artystycznym". Niektórzy byli na tyle słynni, że można o nich znaleźć trochę więcej informacji i dzisiaj.

Nieodłączną częścią fachu wszelkiej maści chiromantów było podróżowanie. Nawet ci, którzy mieli swoje stałe siedziby odwiedzali różne polskie miasta, nie raz też zdarzyło się, że jakieś zagraniczne medium zaszczycało swoją wizytą Wilno, Łomżę czy Łuków. 

http://polona.pl/item/14085179/0/
http://polona.pl/item/14085201/0/
http://polona.pl/item/14085291/0/
http://polona.pl/item/14085258/0/

Afisze prześcigały się w superlatywach, według nich sława danego mistrza tajemnej wiedzy obejmowała kraj, nie raz przekraczała granice, w przypadkach ekstremalnych rozniosła się po całym wszechświecie. A to, trzeba przyznać, już pewien wyczyn.

Pośród owych niezwykłych fachowców szczególną uwagę zwraca dwóch. Boss Herrardi być może rzeczywiście był obcokrajowcem, w każdym razie na pewno działał w Polsce w 1939 roku i potrafił pomóc petentowi zarówno będąc w transie, jak i na jawie.

http://polona.pl/item/14085261/0/
http://polona.pl/item/14085219/0/

Częste na afiszach zapewnienia o dyskrecji podczas odwiedzin u wróżbity świadczą chyba, że jednak nie wszyscy traktowali poważnie tych wybitnych mistrzów, skoro można się było wstydzić kontaktów z nimi...

Postacią, o której udało mi się zgromadzić najwięcej informacji jest Wacław Pyffello, astrolog - chiromanta. Urodził się na Powiślu i po rodzicach odziedziczył dosyć mało romantyczne i egzotyczne nazwisko Pyfel. Sam twierdził, że był "najpopularniejszy w Warszawie od 1905 roku", pewność możemy mieć jedynie, co do 1927 roku (z którego pochodzi poniższy plakat) i lat następnych.

http://polona.pl/item/14085305/0/

Swoich petentów przyjmował przy ulicy Bednarskiej, w budynku nr 17, i rzeczywiście był jak się wydaje bardzo popularny. Pyffello to zresztą nie byle wróżbita, ale także autor dzieł takich jak: "Poznaj siebie i innych: samouczek chirozofii: badanie na dłoni pagórków, linii, figór, znaków i.t.p." (Lublin, 1919), "Twarz - zwierciadło duszy: poznaj siebie i innych: samouczek fizjonomiki: 200 typów i 359 objaśnień" (Warszawa, 1925) czy "Tajemnice z Księgi Duchów: droga do szczęścia i powodzenia" (Warszawa, 1929).
Aktywny w okresie międzywojennym jako autor i praktyk zdobył sporą sławę, choć chyba nie wszyscy go lubili. W IKaCu z 1932 roku możemy przeczytać takie oto sensacyjne doniesienie: 

"Do czego służył gabinet mistrza białej i czarnej magji, Pyfella

Z Warszawy donosi (J): Wśród mieszkańców stolicy, a zwłaszcza Powiśla, znane jest nazwisko niejakiego „Pyfello“ Wacława, chiromanty,  wróżbiarza, który swój gabinet miał przy ul. Bednarskiej 17. Klientkami Pyfella były przeważnie kobiety. Pyfello uprawiał swój proceder w ten sposób, iż przy pomocy jakichś wypróbowanych sztuczek i sugestyj potrafił wiele ze swych klientek uczynić sobie powolnemi.

Pod pozorem chiromancji i wróżbiarstwa w „gabinecie" chiromanty działy się niekiedy sceny iście bachiczne. Pyfello proceder swój wyzyskiwał dla celów erotycznych. Kilka klientek chiromanty, oburzonych zachowaniem się Pyfella, złożyły doniesienie w urzędzie śledczym. Władze roztoczyły nadzór nad „działalnością" Pyfella." (cytat za: http://retroreporter.pl).


Trzeba szybko sprostować, że powyższy artykulik pochodzi z wydania prima aprilisowego i wszystko wskazuje na to, że to tylko bardzo brzydki dowcip, za który w dzisiejszych czasach można by zdrowo beknąć.   

Renoma Pyffella była chyba niepodważalna, nawet w czasie okupacji prowadził swoją działalność, o czym świadczą kolejne afisze.

http://polona.pl/item/14085278/0/
 
http://polona.pl/item/14085279/0/

Pyffello najwyraźniej nie brzydził się współpracować z okupantem, a bogata szata graficzna jego reklam wskazuje, że raczej mu się powodziło. Co nie dziwi, w tak ciężkich czasach ludzie chwytali się zapewne wszystkiego, co mogło dodać im odrobinę nadziei i otuchy.

Z okresem okupacji wiąże się ciekawy epizod dotyczący Marii Antoniny Bonieckiej. Przed wojną była zasłużoną pedagog kształcącą m. in. nieletnie przestępczynie i uczącą w szkołach dla dorosłych, piszącą także poważne artykuły na temat psychologii i psychopatologii. W 1942 r. została zaprzysiężona w AK i tak zaczęła się jej działalność pod pseudonimem "Henryka" oraz... "Pyffello". Wynikało to zapewne z faktu, iż mieszkała w dokładnie tej samej kamienicy, w której mieściła się siedziba chiromanty, czyli pod adresem Bednarska 17. Mieszczące się tam swoje mieszkanie udostępniała do zebrań konspiracyjnych (więcej informacji o Marii Bonieckiej można znaleźć tutaj: http://mab.budzynowski.info/polski/biografia?rev=1276992705).

Kamienica przy Bednarskiej, świadek tylu niezwykłych wydarzeń, w 1932 r. wyglądała tak:


       http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/25531/

Jak głosi napis na zdjęciu: "Warszawa. Ulica Bednarska 17. Widoczny dom, gdzie mieszka grafolog Wacław Pyffello.". Pochodzi ono z archiwum Ilustrowanego Kuriera Codziennego, a zrobiono je w tym samym roku, w którym pojawił się w tym czasopiśmie ów nieprzychylny Pyffellowi artykuł.

Pyffello kontynuował swoją działalność także po wojnie, jeszcze w 1950 roku wspomina o nim demaskatorski tekst z "Życia Radomskiego" (1950, nr 23, s. 4, dostępny na http://bc.mbpradom.pl) pt.: "Tego nie przewidzieli jasnowidze. Czarny dzień - czarnej magii". Pośród kilku innych, jak twierdzi autor, oszustów, mowa jest też o Wacławie Pyffello:

"Nie byłoby pełnego obrazu, gdybyśmy do tej łobuzerskiej plejady nie dołączyli szumnie ongiś reklamowanego  Wacława Pyffello - inaczej Wacka Pyfla, urodzonego na Powiślu. Późnym wieczorem przybyliśmy do Milanówka, gdzie stary, kuty na cztery nogi oszust, prowadzi swą "kancelarię". Zastaliśmy go nad stołem zasypanym listami - zajmuje się tylko odgadywaniem przeszłości na podstawie korespondencji. Zażywny, czerstwy czarnoksiężnik, z nosem ślicznie kwitnącym - prowadzi interes bardzo systematycznie. Listy są odnotowywane i załatwiane według kolejności i utartych szablonów. Stary rutyniarz z najzimniejszą krwią wysyła prawie identyczne listy do swych klientów. Robota prosta i nieskomplikowana - dająca świetne dochody (oczywiście nie wszystkie ujawnione). Pytania w tych listach są najróżniejsze. Oto na przykład Genowefa Wiórek zapytuje, kto jej ukradł gęś. Danuta Brzeznicka z Radomia interesuje się, jaki jest "jej kamień". A Pyffello wie wszystko... i ratuje swą opinię jasnowidza - mówiąc "miałem dziś zły sen i się sprawdził".

Nie da się ukryć, że Wacek Pyfel była to niezwykła postać - człowiek przedsiębiorczy i elastyczny, potrafiący poradzić sobie w każdych okolicznościach. Oszust czy nie, nie można mu odmówić pewnych talentów, choć może niekoniecznie paranormalnych. Poza tym nie każdy zostaje uwieczniony... w operetce. W polskiej adaptacji libretta utworu "Czarodziej znad Nilu"  (premiera: 1956, Łódź) ów tytułowy czarodziej nosi imię nie inne, tylko Pyffello.


Z Powiśla nad Nil? Długa droga, ciekawa kariera.

piątek, 11 lipca 2014

Czas na relaks

http://polona.pl/item/844260/101/

W 1898 r. można było kupić taką oto przenośną łaźnię.

P.S. To setny post na tym blogu. Można wznosić toasty.

środa, 9 lipca 2014

Sowa i przyjaciele

W 1534 roku Stefan Falimirz, botanik, lekarz i dworzanin wojewody Tęczyńskiego wydał dzieło, które zwykle podaje się pod tytułem "O ziolach y o moczy gich, o paleniu wodek z zioł, o oleykach przyprawianiu, o rzeczach zamorskich", co jest o tyle mylące, że na ten temat jest tylko pierwszy z dziewięciu rozdziałów tej księgi. Kolejne dotyczą innych spraw, zaś czwarty, dzisiaj nas interesujący to w zasadzie pierwszy polski atlas zwierząt: "... o rzeczach żywych, ku lekarstwom służących, naprzód o zwierzętach, o ptaszech, o rybach".

http://polona.pl/item/7230276/224/

Przedstawionych tu zwierząt jest naprawdę sporo, dlatego zachęcam do przeglądania. Każde w sposób treściwy a pouczający jest opisane oraz zobrazowane na przemawiających do wyobraźni rycinach. Wybrałem spośród nich kilka ulubionych, które teraz przedstawię. Na początek zaanonsowana w tytule sowa.

http://polona.pl/item/7230276/247/

"Jest ptak sowiego rodu, na kościełach albo na murowanym budowaniu rad mieszka. Czasem też i z lampy olej wypija. W nocy sobie pożywa. Kawkom, gołębiom jajcza wypija, aczkolwiek i chwyta w nocy, gdy może, przeto też kawki na nie walczą, a gdzie mogą jajcza jej we dnie też wypijają, a gdy samej jako mogą pożyć [tu chyba w sensie: zaszkodzić], tedy ją oskubią. I wszyscy inni ptacy ją w nienawiści mają".

Dalej wymienione są pożytki, jakie człowiek może mieć z sowy. Najciekawsze wydaje się, że kto sowie serce "przyłoży niewieście śpiącej do boku lewego, wtedy sama na się powie, cokolwiek uczyniła".

http://polona.pl/item/7230276/229/

"Psów rodzaj czworaki jest: jedni zwierzęta leśne śledzą i ujmują, drudzy ptaki tylko, drudzy bydła a trzody bronią, a drudzy domu strzegą, a panu pochlebują. (...) Nad insze zwierzęta pies jest najbaczniejszy, bo tylko sam miono swoje zna i pamięta, pana swego broni i dobrowolnie dla niego umiera. A posłuszeństwe niejakim czeka, aże mu znamię dadzą, gdy czo czynić ma. Nieprzyjaciela swego przez długi czas pamięta i między inszymi poznawa, a gdzie może rad się mści krzywdy swojej. Wszystkie zwierzęta trzema rzeczami przechodzi: w rozeznaniu, w miłowaniu i w usługiwaniu".

Po tym poemacie na temat psich zalet autor nie widzi problemu, żeby wymienić, jakie korzyści można mieć z psa bardziej "bezpośrednio":

"(...) komu członki drą, krew psia pomaga wypiwszy; proch też z głowy psiej spalonej na ranę ukąszenia psa pomaga, a zębów jego proch bolenie zębów ulecza".

A dalej wcale nie lepiej. Jak widać wierność i oddanie dla człowieka średnio się opłacają.


http://polona.pl/item/7230276/230/

"Koth z łacińskiego jakoby 'roztropny' a 'opatrzny'. Jest [to] zwierzę myszom nieprzyjazne, (...) miłuje chędogość. Barwa jego przyrodzona jest szara, lodowi podobna, inne barwy przypadłe od strawy, które jedzą, zwłaszcza domowi."

Tym razem oszczędzę podawania przepisów z kocich zwłok, natomiast przytoczę radę, która może się przydać osobom nielubiącym kotów (WTF?!?) bądź wręcz przeciwnie - ich posiadaczom, którzy mają jednak w domu miejsca, gdzie kot jest niemile widziany. Co prawda mowa tu o "leśnym kocie" (czyli pewnie o żbiku), ale może Mruczkowi też da radę?

"Leśny kot przed kurzeniem ruty albo migdałów gorzkich ucieka, przeto tam gdzie by szkodził dobrze czynić".

http://polona.pl/item/7230276/239/

"Powiadają, iż wesz z ciała się rodzi, a dziurkami przez stroje wyłazi. Albo też z potu, nieczęstego mycia, zwłaszcza w ludziach podróżnych".

Być może autor się mylił, co do pochodzenia wszy, ale ważne że wnioski wyciągnął dobre.

http://polona.pl/item/7230276/240/

"Pchła od pchania rzeczona, bo gdy ukąsi jakoby igłą zapchnął. Robaczek lichy, czarny a prędki".


http://polona.pl/item/7230276/244/

"Bociany (...) stanu też małżeńskiego pilno między sobą strzegą, bo gdyby mu samica do inszego wstąpiła, wtedy samiec poczuwszy to gdy przyleci nosem ją na obie strony przebija. Przetho gdy się co samicy przyda[rzy] natychmiast do cieczącej wody leci i obmywa się".


http://polona.pl/item/7230276/253/

"Komar jest robaczek jako i mucha maluczki, śpiewa zawsze kiedy leci. Wnątrz wszystek jest próżny, żądła ma długie a ostre, które skórę człowieczą albo zwierzęcą przepycha a także nim jakoby zresztą krew wysysa".

http://polona.pl/item/7230276/255/

"Rak jest ryba cudna, ma nóg ośm, dwie przednie a po trzech po boku mniejszych. Są między nimi niewiasty i mężowie, jako to znać jaśnie: mężowie mają dwa wąsy a ostre między brzuchem a ogonem, a niewiasty nie miewają ich. Gdy mają poczynać tedy wstępują na się, gdy sama poczuje, iże na niej jest mąż, tedy się obróci na bok, a ku niemu się chciwie przytula, a jak uczynek wypełni natury chowają się w jamach przez pięć miesięcy".

Zarówno ryciny jak i komentarze Falimirza są doskonałe, choć raczej nie polecałbym czerpać z nich wiedzy o świecie zwierząt. Za to możemy dowiedzieć się, co ludzie wiedzieli o przyrodzie w XVI wiecznej Polsce.

środa, 2 lipca 2014

Jak rozwiązać wszystkie swoje problemy?


http://polona.pl/item/8043301/0/
W 1913 roku w czasopiśmie "Marchołt" znaleźć można reklamę niezwykłej książki. Liczę na reedycję.